Nie tylko Breslau. O współczesnej prozie z Dolnego Śląska (1989-2010)
Szkic o prozie regionalnej,
obejmujący okres dwóch dziesięcioleci po 1989 roku, powinien być opowieścią
jednocześnie historyczną, krytyczną i – ostrożnie – publicystyczną. Narracja
historii literatury zakłada ustalanie faktów minionych i opisywanie dzieł w
porządku chronologicznym, rekonstruowanym przez badacza. Celem narracji
krytycznej, towarzyszącej tekstom lub zjawiskom literatury najnowszej, jest
wprowadzanie ich do kulturalnego
obiegu, połączone z interpretacją i oceną. Trzecią opowieść w tym szkicu
nazywam publicystyczną, ponieważ pisząc o kulturze swojego miasta i regionu
trudno zachować obiektywizm, oddzielić postawę badacza od sytuacji uczestnika,
rozgraniczyć historię i osobistą pamięć, określić realne, miejscowe doświadczenie.
Myślenie publicystycznie, oczywiście, nie zwalnia z odpowiedzialności za słowo,
ale pozwala się uwolnić od przymusu klasyfikacyjnej i terminologicznej
gorliwości.
O prozie dolnośląskiej piszę
zatem trochę w konwencji historycznej, niektóre utwory analizuję krytycznie, a
inne czytam z perspektywy lokalności jako mojej, najbliższej przestrzeni
kulturalnej. Czasem jednak nie trzymam się tych założeń. Nie wszystko można
opowiedzieć chronologicznie, dzielenie literatury na ambitną i popularną nie
zawsze jest sensowne, a lokalność w dzisiejszym świecie jest doświadczeniem
ulotnym. Nie opisuję też całej prozy tutejszych autorów w ostatnim
dwudziestoleciu. Skromniej wyobrażam sobie, że mogę uporządkować ich teksty
problemowo, skojarzyć je z innymi dziełami lub ideami, zaproponować lekturę
powieści i opowiadań, które uważam za najciekawsze.
Miejsce i czas
Mimo asekuracyjnych zastrzeżeń
na wstępie, muszę przynajmniej w kilku zdaniach określić terytorialne
odniesienie regionalistycznego opisu literatury dolnośląskiej. Śląsk –
niektórym zapewne kojarzy się tylko z klubem sportowym, innym z okręgiem
wojskowym lub górniczym, jeszcze inni pamiętają może wrocławskie kino o tej
nazwie – geograficznie i historycznie jest obszarem w dorzeczu górnej i
środkowej Odry, rozciągającym się, oczywiście w przybliżeniu, między
Świebodzinem a Bielskiem, Jelenią Górą a Miliczem. Największymi częściami tego
regionu w średniowieczu były księstwo śląskie na zachodzie i księstwo opolskie
na wschodzie, rozdzielone tak zwaną przesieką śląską. To drugie, zwane poźniej
Górnym Śląskiem, pomijam w tym szkicu. Dzisiejsze województwo dolnośląskie
obejmuje więc główną i najstarszą część Śląska z takimi miastami jak Wrocław,
Legnica, Świdnica i Głogów, ale także fragment Górnych Łużyc i Hrabstwo
Kłodzkie, tereny definitywnie włączone do Śląska dopiero w czasach pruskich. Na wschodzie
granica między Śląskiem (zwanym później Dolnym) a Górnym Śląskiem przebiega
wzdłuż Ścinawy, Nysy Kłodzkiej i Stobrawy, a zatem Namysłów, Brzeg, Grodków i
Nysa są miastami dolnośląskimi.
Lokalność, chociaż jest niemal
odruchowym kryterium identyfikacji literatury regionalnej, trudno sprecyzować
inaczej niż przestrzennie. Topograficzne lub urzędowe granice, nawet najbardziej
dokładne i jednoznaczne, nie stwarzają jednak lokalności w znaczeniu
kulturalnym, a opisywanie literatury z uwagi na strukturę terytorialną kraju
jest poznawczo i aksjologicznie podejrzane. Administracyjny podział naszego
państwa nie respektuje w zasadzie granic regionów geograficznych lub
historycznych, a kulturalnych tym bardziej, a jeżeli je uwzględnia – to
negatywnie, zacierając raczej lokalne odmienności. Nie przeceniałbym też
regionalnej tożsamości społecznej. Cywilizacyjne czy obyczajowe różnice, które
z niej wynikają, nie dorównują tym, które dzielą przedsiębiorców i robotników,
rodziny wielodzietne i zamożnych gejów, celebrytów i emerytów – by poprzestać
na kilku gazetowych skojarzeniach – żyjących w tym samym mieście. Nie
polemizuję z terytorialnymi, obyczajowymi i socjologicznymi definicjami
lokalności, ale kwestionuję ich znaczenie dla opisu współczesnych zjawisk i
dzieł kulturalnych. Autorzy należący do jednego środowiska literackiego,
związanego instytucjonalnie lub towarzysko, mieszkają często w odległych
miejscach kraju, a pisarze z tej samej okolicy znacznie różnią się stopniem
zainteresowania sprawami lokalnymi. Nie muszą się utożsamiać z żadną miejscową
grupą czy zbiorowością, nie muszą nawet uczestniczyć w życiu społecznym miasta
czy regionu, niekoniecznie znają jego historię i tradycyjne obyczaje, nie
dostrzegają lub literacko nie wykorzystują jego kulturalnej swoistości.
Nie twierdzę, że lokalność
jest pojęciem pustym lub nonsensownym. Socjologowie i kulturoznawcy
zorientowani regionalistycznie opisują z powodzeniem miejscowe odrębności, ale
zastosowanie ich narzędzi do interpretacji literatury niekoniecznie się opłaca,
ponieważ może trywializować teksty najbardziej abstrakcyjne i uniwersalne lub
najbardziej osobiste, a przeceniać utwory, które podlegają schematom myślenia
zbiorowego i dokumentalnego. Aby tego uniknąć, lokalnością nazywam w tym szkicu
przestrzeń wyobrażoną, a nie rzeczywistą. Nie przypominanie dziejów, nie
notowanie społecznych czy geograficznych realiów Dolnego Śląska, lecz
przetwarzanie ich w znaki kultury utożsamiam z literacką czułością na
tutejszość. Nie brakuje oczywiście tekstów, napisanych przez miejscowych
autorów, które z tak zdefiniowaną lokalnością mają niewiele wspólnego. Nie
pomijam ich z tego powodu w mojej relacji.
Niełatwo sprecyzować granice
czasowe, które trzeba uwzględnić pisząc o prozie współczesnej. Można operować
okresami historii politycznej, ale jej przebieg niekoniecznie pokrywa się z
dziejami samej literatury. Odrębność literacka ostatniego dwudziestolecia także
budzi wątpliwości. Transformacja społeczna, zapoczątkowana w 1989 roku lub
nieco wcześniej, dotyczyła przede wszystkim instytucji kultury, nie stanowiła
jednak oczywistego przełomu w samej literaturze polskiej. Tendencje literackie
początku lat 90. narastały stopniowo przez dłuższy czas, przynajmniej od połowy
wcześniejszej dekady, a w nowej sytuacji komunikacyjnej nabrały tylko
społecznego znaczenia lub rozgłosu. Z perspektywy historii literatury rok 1989
jest zdarzeniem o randze dziejowej, które mocniej zaznaczyło się socjologicznie
niż artystycznie. Skoro mam pisać o literackim, a nie politycznym urządzeniu
świata, muszę tę granicę kilka razy przekroczyć.
Kroniki początku
Kronikami początku nazywam
teksty, które przedstawiają losy jednostki i zbiorowości w czasie przełomu,
momentu krytycznego w dziejach i początku nowej epoki. Celem tych narracji jest
rejestracja faktów, objaśnienie porządku i sensu historii, stworzenie lub
potwierdzenie tożsamości prywatnej na tle świadomości narodowej, a czasami
także uprawomocnienie (albo podważenie) egzystencjalnego lub politycznego status
quo. Opublikowane w dekadzie 1987 – 1997 kronikarskie zapiski: Marii
Dąbrowskiej Dzienniki powojenne 1945-1949 (1997), Joanny Konopińskiej Tamten
wrocławski rok 1945-1946. Dziennik (1987) oraz We Wrocławiu jest mój
dom. Dziennik z lat 1946-1948 (1991), czy Andrzeja Jochelsona Kronika
Semipałatyńsk – Wrocław (1997), stanowią nie tylko dokument wielkich
przemian społecznych, ale także osobisty i wnikliwy portret wrocławskiego
środowiska kulturalnego w okresie tużpowojennym. Dzienniki 1927-1969
Anny Kowalskiej, która była główną postacią tego środowiska, ukazały się
znacznie później, gdyż dopiero w 2008 roku. Kowalska i Jochelson odegrali
niebagatelną rolę w tworzeniu podstaw kultury polskiej we Wrocławiu po 1945
roku, chociaż ich pisarski dorobek jest nieporównywalny. Najcenniejsze pod
względem faktograficznym są dzienniki Konopińskiej, skoncentrowanej na życiu
społeczności akademickiej, najbardziej przenikliwe filozoficznie i politycznie
są natomiast notatki Dąbrowskiej i Kowalskiej, zaledwie ułamkowo poświęcone
sprawom lokalnym.
Narracje przywołanych autorów
nie są neutralne światopoglądowo ani jednoznaczne w ocenie rzeczywistości
społecznej. Nie są ucieczką od ideologii. Każda z nich jest osobistą dyskusją z
powojennym porządkiem politycznym, ale także zapisem doświadczenia prywatnego.
Bohaterowie tych dzienników zmagają się z poczuciem obcości i wykorzenienia,
które towarzyszy nowym mieszkańcom Ziem Zachodnich. Od jego pokonania zależy
możliwość oswojenia najbliższego świata, powtórnego zakorzenienia się w
przestrzeni lokalnej. Obok historii narodowej, która z ideologicznego nakazu
zawłaszcza przeszłość miasta i regionu, konkurencyjną narracją w tych
dziennikach jest historia rodziny i biografia, opowieści alternatywne w
stosunku do zbyt jednoznacznych dziejów narodowych. Z pamięci dziennikowego
„ja” lub innych postaci – na przykład najbliższych krewnych lub autochtonów – wyłania
się Breslau nieznany polskim pionierom i osadnikom, miasto sprzed fatalnego
1945 roku: nowoczesne i cywilizacyjnie zadbane. Kroniki początku są zatem też
sygnałem kresu – dawnej epoki, kraju lub miasta, ustroju politycznego i
społeczności.
Narracją końca – i kolejnego
początku – w formie fabularnej jest również debiutancka powieść Piotra
Siemiona. Akcja Niskich Łąk (2000) rozpoczyna się w drugiej połowie lat
80., okresie schyłkowym dla systemu komunistycznego, gdy dotychczasowe reguły
życia zbiorowego przestają obowiązywać, a nowe są niejasne lub niesprawdzone.
Młodzi bohaterowie Siemiona, mówiąc potocznie, sprawdzają je na własnej skórze.
Zaburzenie ich egzystencji jest dodatkowo uzasadnione zmianą znajomej
przestrzeni na obcą – prowincjonalnego Wrocławia na Nowy Jork, gdzie polscy
gastarbeiterzy przeżywają swoją „noc żywych trupów”. Siemion nie jest jednak
naiwnym apologetą małych ojczyzn. Wrocław w jego powieści jest odpychający, a
co najmniej egzotyczny dla przybysza z innego świata. Lokalność w Niskich
Łąkach oznacza nie tyle terytorium lub społeczność, co raczej małą
koleżeńską wspólnotę. Aksjologia powieści jest zogniskowana na takich
wartościach podstawowych, jak przyjaźń i autentyzm doświadczenia, które powinny
przetrwać w czasach przemian, stając się podstawą urządzenia międzyludzkich
relacji po przełomie politycznym. Kroniką nowego początku można nazwać też
powieść Wandy Witter, Trzecia próba lotu (2004), fabularnie spinającą
współczesność z doświadczeniami okresu pionierskiego i stanu wojennego.
Zarówno kroniki początku, jak
i fabularne narracje przełomu są połączeniem krytycznej obserwacji świata z
jego mitologizacją. Autorzy tych tekstów sporządzają, oczywiście, literackie
świadectwo czasu, lecz podtrzymują także niehistoryczny, uniwersalny sens
egzystencji, który stwarza ich bohaterom możliwość zadomowienia się nawet w
niesprzyjającej rzeczywistości.
Młodość, przyjaźń, przygoda
Drastyczność zdarzenia
historycznego można stopniować i mierzyć kryteriami politycznymi czy
gospodarczymi, ale sposób jego przeżycia trudno ocenić inaczej niż
subiektywnie. Nie ma także pewności, gdzie w doświadczeniu jednostki przebiega
granica między stricte racjonalnym stosunkiem do rzeczywistości a jej
emocjonalnym odbiorem. To rozgraniczenie zdarzenia i przeżycia jest tym
bardziej wątpliwe na gruncie fikcyjności świata przedstawionego w prozie
fabularnej. A jeżeli rzeczywistość w niej wykreowana jest w dodatku przedmiotem
percepcji naiwnej, dziecięcej, nawet najgorsze czasy mogą zdawać się przyjemne
i łaskawe. Na tym paradoksie opiera się przecież literatura młodzieżowa i
przygodowa, nierzadko odsyłająca czytelnika do trudnych momentów w dziejach,
ale za pośrednictwem świadomości człowieka młodego, który przeżywa świat jako
serię przygód lub nowych przyjaźni.
„Tajemniczą powieścią o
dojrzewaniu” zdobył rozgłos Tomek Tryzna, mało znany wcześniej świdnicki pisarz
i scenarzysta. O jego Pannie Nikt (1994), która stała się wydarzeniem
literackim połowy lat dziewięćdziesiątych, przychylnie pisał Czesław Miłosz, a
na ekran przeniósł ją Andrzej Wajda. Sukces zapewne zrozumiały w panującej
wtedy atmosferze oczekiwania nowej polskiej prozy. Miłosz zaznaczył, że książka
Tryzny powinna zostać uzupełniona ostrzeżeniem „tylko dla dorosłych”. Może i
tak, ale nie brakuje w niej literackich schematów pochodzących z prozy
młodzieżowej. Panna Nikt jest powieścią pensjonarską, gdyż przedstawia
szkolne i towarzyskie życie kilku nastoletnich dziewcząt, dojrzewających
społecznie i emocjonalnie, ale pozbawioną pedagogicznej funkcji. Owszem, lektura
Tryzny nasuwa sporo moralnych refleksji, które jednak niewiele mają wspólnego z
obyczajowo uładzonym i ocenzurowanym światem dawnej pensjonarki. Akcja powieści
zamyka się w późnych latach 80., lecz pierwszoosobowa narracja w czasie
teraźniejszym, prowadzona z punktu widzenia prowincjonalnej nastolatki, Marysi
Kawczak, nie ogarnia politycznej sytuacji kraju, a mentalną czy gospodarczą
kondycję polskiego społeczeństwa przedstawia w świetle rodzinnego awansu
Kawczaków (przeprowadzki z Jawiszowa do Wałbrzycha). Jeżeli data ukończenia
tekstu – wrzesień 1988 roku – nie jest mistyfikacją, Panna Nikt jest
ciekawą diagnozą zmian w kulturze i etyce życia codziennego, które oczywiste
stały się znacznie później. Czytając powieść życzliwie, trzeba przyznać, że pod
względem filozoficznym Tryzna przekracza poznawczy horyzont prozy młodzieżowej
czy przygodowej. Narracją o młodości w ostatniej dekadzie PRL-u, a raczej o
pamięci sięgającej do doświadczeń lat osiemdziesiątych, jest powieść
Przemysława Jurka, Kochanowo i okolice (2010). Także w tej opowieści na
pierwszy plan wysuwają się prowincjonalne realia, a nie wielka historia
polityczna.
Konwencji
przygodowo-młodzieżowej nie przekraczają Dzieci z Wilczego Kąta Wacława
Grabkowskiego (2003) ani Przyjaciele z Breslau Adama Seredyńskiego
(2009). Na korzyść tych autorów przemawia nie literacka jakość ich prozy, lecz
jej pojednawcze przesłanie. Grabkowski i Seredyński sprawnie wykorzystali
kompozycję młodzieżowej powieści Marka Twaina, której najważniejszymi atutami
są przygodowa akcja i szczęśliwe zakończenie, konkretyzacja lokalnej
przestrzeni, dostosowanie tematyki opisów do zainteresowań chłopięcego
czytelnika, zwycięstwo dobra nad złem (Sawyer i Finn, o ile dobrze pamiętam,
pomagają zbiegłemu niewolnikowi). Na tym schemacie literackim obydwaj prozaicy
zbudowali świat ideologicznie znaczący, nieobojętny polskiemu odbiorcy. W
realiach wojennego miasta lub niebawem po upadku Festung Breslau zawiązuje się
serdeczna przyjaźń, łącząca chłopców narodowości polskiej, niemieckiej, a nawet
żydowskiej, którzy sobie nawzajem pomagają. Od tej chwili wrogiem nie jest
Niemiec, Żyd czy Polak, lecz szowinista, najczęściej dorosły lub
zindoktrynowane dziecko, obojętnie do której nacji należy. Alternatywą
nacjonalizmu jest człowieczeństwo, zbudowane na wartościach humanistycznych,
lub lokalność, zbliżająca do siebie autochtonów i nowych tutejszych.
Opracowanie literackie tak rozumianego pojednania zaproponował Henryk Worcell
na początku lat 60., nie przypuszczając pewnie, że jego pomysł trafi nawet do
prozy przygodowej.
Grabkowski i Seredyński
opisują przeszłość jakby w teraźniejszości, ignorując problemy myślenia
historycznego. Dramatycznie kończy się epoka i rozpoczyna kolejna, ale
egzystencja niedorosłych bohaterów ich prozy, odrealniona w micie młodości i
przyjaźni, zachowuje sens ponadczasowy. Gdybym miał określić modelowe cechy tej
konwencji przedstawiania przeszłości, powołałbym się na opowiadanie Mirosława
Spychalskiego pt. Niemcy, opublikowane w tomie Opowieść heroiczna
(1989) jeszcze w wydawnictwie podziemnym. Świadomość „ja” w tekście
Spychalskiego ogarnia najnowsze dzieje i polityczne racje narodu, ale
uwzględnia także wyjątkowość doświadczenia lokalnego – zbliżającego do siebie
dawnych i nowych Breslauerów – a nad dyskursywnym opisywaniem rzeczywistości
dominuje jej przeżywanie w dziecięcej, mitologizującej świadomości.
Między teraz a dawniej
Tradycyjna powieść historyczna
jest najczęściej interpretacją dzisiejszych problemów i zjawisk w kostiumie z
przeszłości. Rapsodia
świdnicka. Opowieść śląska z lat 1339-1404 (1955) Władysława Jana Grabskiego, na przykład, jest próbą
personalistycznego ujęcia człowieka średniowiecznego, a Gra w tarota
(1987) Jadwigi Żylińskiej opowiada m.in. o świetności Śląska pod panowaniem
Henryków, ale intelektualnie jest odbiciem idei uniwersalizmu kultury
europejskiej w regionalnej konkretyzacji. Gdy ukazywały się ich książki,
personalizm przeciwstawiany marksizmowi i koncepcja jedności zachodniej
cywilizacji należały do kanonu inteligenckich dyskusji. Historyczne narracje
Olgi Tokarczuk można czytać podobnie, odkrywając w nich teraźniejszość
przebraną. Opublikowana w 1995 roku E.E. jest opowieścią o konflikcie
myślenia spirytystycznego i naukowej psychiatrii, a zarazem o filozoficznym
przesileniu, kryzysie nowoczesności. Nawiązując do historycznej mody na
mieszczańską parapsychologię z początku XX stulecia, Tokarczuk parafrazuje
wątki New Age obecne w kulturze lat 90. Egzystencjalną dekadencją i
technologicznymi prognozami przełomu wieków zainteresował się także Tomasz
Małyszek. Kraina pozytywek (2001) jest sprawnie napisaną powieścią o
tajemniczych powinowactwach świata ludzi i przyrody, ideologii i metafizyki,
kultury niemieckiej i polskiej w czasach belle époque. Z okresem
międzywojennym powiązana jest fabuła Galicyjskości (2010) Łukasza
Saturczaka, nieco przekornie korzystającego z poetyki prozy „małych ojczyzn”.
Najlepszą narracją Tokarczuk o
tematyce lokalnej, zaledwie po części historyczną, jest Dom dzienny, dom
nocny (1999). Akcja powieści jest zlokalizowana w Hrabstwie Kłodzkim.
Głównym problemem historycznego wątku Domu jest sama konwencja pisarstwa
historycznego, nieuchronnie podległego technikom literackim i uwikłanego w
świadomość opowiadającego podmiotu. Z postacią mnicha Paschalisa, który spisuje
żywot lokalnej świętej, związany jest też drugi problem powieści:
niejednoznaczna tożsamość płciowa. Gdyby czytać Dom dzienny, dom nocny
publicystycznie, a niezwykle popularna proza Tokarczuk sprowokowała nawet takie
recenzje, powieść wrocławskiej pisarki byłaby fabularyzacją kilku wiodących
dyskursów społecznych ostatniej dekady XX wieku. Tożsamość lokalna i
wielokulturowość obszarów pogranicznych, ponowoczesne kłopoty z myśleniem
historycznym i objaśnianiem przeszłości, zacieranie się wzorów identyfikacji
płciowej – to zagadnienia, nad którymi żywo dyskutowano w tym czasie. Nie zatem
oryginalność kwestii politycznych i obyczajowych, ale zintegrowanie ich w
formie powieściowej, a przede wszystkim powiązanie ich z historią miejsca
akcji, decyduje o literackiej wartości Domu. Na zasadzie przenikania się
przeszłości z teraźniejszością opiera się również fabuła Szerokiej wody
(2005) Jerzego Łukosza, skądinąd jednego z nawybitniejszych polskich pisarzy
średniego pokolenia, oraz powieściowych „bedekerów” Małgorzaty Lutowskiej, Dla
siebie znalezioną ścieżką (2005) i Powierzony klucz. Opowieść o
niezwykłych losach protestantów na Dolnym Śląsku (2008). Motywu miłości
autochtonki i migranta, nadużywanego ideologicznie w powojennej literaturze
„ziem odzyskanych”, Lutowska użyła nie do polonizacji lokalnej przeszłości,
lecz do odzyskania – tym razem autentycznego, gdyż inspirowanego prywatnym
doświadczeniem – związanych z nią tradycji kulturalnych i religijnych.
Luteranom poświęcona jest również kryminalno-przygodowa powieść Jakuba Czarnika
Pan Samochodzik i... Biblia Lutra (2010). Akcja tej opowieści śledczej
krzyżuje się z dziejami świdnickich protestantów w dobie kontrreformacji. Nie
tylko Czarnik podjął się kontynuowania młodzieżowej serii Zbigniewa
Nienackiego. Kilka popularnych powieści typu „Pan Samochodzik i...”,
historycznie i topograficznie osadzonych w dolnośląskich realiach, napisała Iga
Karst.
Najlepszym przykładem
problemowej prozy historycznej jest pisarstwo Zbigniewa Kruszyńskiego. Obszarem
jego literackich penetracji są dzieje najnowsze, obejmujące trzy ostatnie
dekady XX wieku. Narracje Kruszyńskiego są powieściami rozliczeniowymi, sięgają
bowiem do czasów późnego komunizmu, które pisarz analizuje poprzez ówczesne
sposoby myślenia i mówienia o rzeczywistości. Oczywiście, autor Ostatniego
raportu (2009) prostodusznie nie mniema, że przeszłość jest dostępna
dzisiejszemu podmiotowi narracji historycznej czy literackiej w stanie surowym,
przeciwnie – celowo nie opisuje tego, co faktycznie było, lecz to doświadczenie,
które przechowane jest w języku epoki. Kruszyński, pisząc po swojemu o
działalności wrocławskiej opozycji i kolaboracji z systemem, represjach
politycznych lub traumie emigracji, bynajmniej nie odrealnia tamtego świata.
Gry z narracją i wysłowieniem, które prowadzi na oczach czytelnika, nie
pozwalają odbiorcy pozostawać na zewnątrz kreowanej rzeczywistości, ponieważ
(rzetelna) lektura prozy Kruszyńskiego jest równoznaczna z intensywnym udziałem
w powieściowej sytuacji komunikacyjnej. Nie mam wątpliwości, że autor Szkiców
historycznych (1996) jest pisarzem rangi ponadregionalnej. Nie jest jednak
oderwany od lokalnej tradycji literackiej lat 70. – 80. Międzygatunkowa,
autotematyczna i lingwistyczna proza T. Różewicza, J. Łozińskiego lub J. Pluty
stanowi model narracyjny, który Kruszyński stosuje krytycznie, aby przedstawić
rzeczywistość w tamtym czasie literacko nieprzedstawioną.
Historyczna proza nie jest,
niestety, najmocniejszą stroną tutejszych pisarzy, piszę niestety, ponieważ
dzieje Śląska – zwłaszcza jego zachodniej części – są nadal w literaturze
polskiej nieobecne lub strywializowane. Nie licząc Kruszyńskiego, dolnośląska
powieść o przeszłości nie dorównuje intelektualnie i literacko tradycji
polskiej prozy historycznej z połowy minionego stulecia (Parnicki, Malewska,
Terlecki). Nawet autorzy powieści popularnych o tematyce dawnej pochodzą spoza
regionu – Czarna kolia Łukosza (opublikowana w 1992 pod pseud. Johann
Keevus) pozostaje wyjątkiem. Terytorialne ograniczenia tego artykułu nie
pozwalają mi pisać o fantasy A. Sapkowskiego lub W. Jabłońskiego, ale
korzystając z postulatywnych uprawnień krytyka zaznaczę tylko, że poza husytami
i Witelonem jest jeszcze sporo historycznych postaci tudzież lokalnych
ciekawostek, które można wykorzystać w prozie, niekoniecznie trywialnej.
Kryminał i sensacja na pograniczu (państw i gatunków)
Powieść kryminalna i powieść
sensacyjna to osobne gatunki. Nie każdy jednak pisarz trzyma się słownikowych
klasyfikacji, a twórcy współczesnej prozy kryminalnej korzystają często z obu
konwencji jednocześnie. Niektórzy teoretycy gatunku posługują się konsekwentnie
pojęciem powieści sensacyjno-kryminalnej, która ich zdaniem różni się
zdecydowanie od klasycznej detective story. Nieprzypadkowo prowadzę w
tym miejscu dywagacje terminologiczne. Najbardziej znany wrocławski autor
kryminałów, Marek Krajewski, pisze powieści fabularnie przyjazne czytelnikowi,
ale genologicznie niejednoznaczne. Cykl książek o przygodach Eberharda Mocka,
policjanta z Breslau, od połowy lat dwutysięcznych wyznacza literacki wzorzec,
analizowany nie tylko przez literaturoznawców, lecz – zdaniem Roberta
Ostaszewskiego – podejmowany także przez innych pisarzy, na przykład Pawła
Jaszczuka czy Konrada T. Lewandowskiego. Może zatem powieściom Krajewskiego
warto przyjrzeć się dokładniej. Autor przygód Mocka sięga, przede wszystkim, po
tradycyjny detektywistyczny „trop niedopowiedzianego”, który fabuła jego
opowieści musi uzupełnić, doprowadzając policjanta i oczywiście czytelnika do
sprawcy (sprawców) mordu. Schemat śledztwa, nawet gdy jest popisem
konceptualnej inwencji pisarza, respektuje porządek logicznego rozumowania.
Kryminały Krajewskiego są ponadto zabarwione sensacyjnie. Bohaterowie jego
powieści należą do mrocznych sekt, służb specjalnych lub sekretnych i
zbrodniczych towarzystw, które skupiają osoby z najwyższych sfer społecznych. A
zatem proza wrocławskiego autora przejmuje z mieszczańskiej powieści
społeczno-obyczajowej to, co w niej najbardziej spektakularne i stereotypowe –
obraz moralnej degeneracji elity politycznej lub majątkowej. Krajewski tworzy
fabuły z serii „nocne życie w złym mieście”, mógłby więc zlokalizować je
gdziekolwiek, zachowując tylko zarys miejskiej scenerii i kryminalną funkcję
jej punktów znaczących (np. zaułków, piwnic, przedmieść). A jednak miejscem
akcji jego powieści jest konkretnie i szczegółowo przedstawiony Wrocław, a
dokładniej Breslau w okresie międzywojennym z drobnymi wyjątkami. To
rozsmakowanie w detalu z przeszłości świadczy, że wrocławski prozaik przyswoił
sobie także konwencję literatury małych ojczyzn retro, spopularyzowaną w
wersji „poniemieckiej” na przełomie lat 80. i 90. Nie twierdzę, że Krajewski
jest nostalgikiem, ale jego kreacja Breslau zdradza fascynację życiem
społecznym i kulturą stolicy Śląska i nieprzeciętną znajomość jej historii.
Nieczęsto się zdarza, że
fabuła kryminalna zostaje wyprowadzona poza rogatki dużego miasta. Ciekawym
wyjątkiem jest powieść Olgi Tokarczuk, zatytułowana Prowadź swój pług przez
kości umarłych (2009). Zamiast w scenerii miejskiej akcja Prowadź swój
pług... toczy się na sudeckiej prowincji, przedstawionej jako przestrzeń
magiczna i niesamowita, a trochę jako obszar społecznie zdegradowany,
cywilizacyjnie podupadły i opanowany przez nieformalne związki interesów
lokalnych „osobistości”, a protagonistka tylko z daleka obserwuje światła
„większych miast”: Lewina, Frankensteinu i Kłodzka. Zamiast oficera śledczego
lub genialnego detektywa amatora w roli głównej obsadzona została samotna,
emerytowana nauczycielka. Motta i cytaty umieszczone w tekście nie pochodzą z
klasycznej detective story ani „powieści z życia wielkomiejskiego”, lecz
z listów, sentencji i wierszy Williama Blake’a. A gdyby tych odstępstw od
konwencji kryminalnej było jeszcze mało, detektywistyczna narracja Tokarczuk
jest spleciona z wątkami ekozoficznymi i astrologicznymi. Trochę socjologii i
magicznego realizmu, samotny autochton i niepokorna kobieta, doświadczenie
pogranicza i lokalności z uniwersalnym przesłaniem – powinno starczyć do
porozumienia z czytelnikiem. Starcza, ale nie na długo. Tokarczuk podważa po
kolei składniki tego porozumienia, demaskuje zawarte w nich idee, aż powieść
zrazu przypominająca prozę środka zmienia się w pastisz.
Narracja detektywistyczna nie toleruje myślenia nielogicznego i zjawisk
nadprzyrodzonych. Nie ma w niej miejsca na wyjaśnienia ponadnaturalne, może
poza intuicją czy proroczymi snami, a zamknięta kompozycja sprawia, że domysły
muszą się złożyć w prawdopodobne rozwiązanie. Tokarczuk nie lekceważy tych
reguł, ostateczne wyjaśnienie serii morderstw spełnia kryteria realizmu i
racjonalizmu. Czytelnikowi podsuwane są jednak rozstrzygnięcia alternatywne,
które proponuje główna bohaterka. Czy jej celem jest tylko zmylenie tropu, czy
może – jak powtarza za Blake’m – „wszystko, co możemy pomyśleć, jest jakimś
rodzajem prawdy”? To zdanie jest herezją w świecie powieści śledczej, ponieważ
jak przystało na typową narrację modernistyczną detective story
podtrzymuje pojęcie prawdy w sensie logicznym, stawiając tylko pytanie, czy i
jak można ją poznać. Konflikt między fantazjowaniem a myśleniem ścisłym
kryminał praktycznie rozstrzyga na korzyść tego drugiego, Prowadź swój pług
– przeciwnie. Nicując intelektualny schemat gatunku, Tokarczuk odsłania zawarte
w nim poznawcze pretensje nowoczesnej literatury, a raczej jej popularnej
postaci, nastawionej na porozumienie z każdym czytelnikiem, opierającej się na
kompozycji zamkniętej i celowej. Trzeba docenić ryzyko, które podejmuje
pisarka, ponieważ do tego rysopisu pasuje zwłaszcza dobrze napisana, dająca się
czytać z przyjemnością powieść kryminalna.
Na skrzyżowaniu konwencji –
kryminału, fantasy i erotyki, opowieści sensacyjnej lub historycznej –
można także umieścić prozę Romana Praszyńskiego, Andrzeja Ziemiańskiego,
Remigiusza Spólnego, Eugeniusza Dębskiego, Krzysztofa Piskorskiego i Jacka
Inglota. Czytając ich powieści, pełne literackich fajerwerków, można jednak
zatęsknić za ascetyczną fabułą tradycyjnej narracji detektywistycznej,
stopniowaniem napięcia w opowieści grozy, erotyką domysłów i skojarzeń mieszczańskiego
realizmu. Nie odmawiam dzisiejszym pisarzom prawa do fabulatorskiej swobody,
ale oszczędnie i precyzyjnie dawkowana przyjemność (lektury) smakuje lepiej, a
powieść popularna jest smaczna albo kiepska. Na dobrej drodze do osiągnięcia
klasycznej równowagi gatunku jest Marta Mizuro, autorka (razem z Robertem
Ostaszewskim) Kogo kocham, kogo lubię (2010). Nie można też przeoczyć Tajemnic
ulicy Pańskiej (2010), debiutu Wojciecha Korycińskiego. Fabułę tej
powieści, osadzoną w mieszczańskich realiach Świdnicy końca XIX wieku,
Koryciński nasycił dekadencką duchowością rodzącego się modernizmu.
Marek Krajewski, szczerze
mówiąc, nie zachwyca mnie, lecz w tej konkurencji na razie jest najlepszy, a
uzupełnienie lokalnej listy autorów kryminalnych o nazwiska prawie zapomniane,
przykładowo, Zbigniewa Kubikowskiego (ps. Jacek Joachim) i Bogdana Daleszaka,
którzy publikowali prozę kryminalną w latach 60. i 70., nie zmienia mojego
rankingu.
Świat inaczej
Skoro już mowa o pograniczach
prozy, nie można zapominać o eseistach i reportażystach pochodzących z regionu.
Narracje Mariusza Szczygła i Mariusza Wilka są gatunkowo zbliżone do eseju lub
diariusza, a ich autorzy tworzą opowieści raczej intelektualne niż
dziennikarskie, natomiast Jacek Antczak i Jędrzej Morawiecki, zajmujący się
przede wszystkim społecznymi problemami, nastawieni są reportersko. Na liście
uznanych eseistów o zainteresowaniach historycznych poczesne miejsca należą się
Andrzejowi Zawadzie i Romualdowi Łuczyńskiemu, opisującym przeszłość lokalnej kultury,
sztuki i obyczajowości.
Najwyraźniejszym
nurtem tej różnorodnej prozy jest podróżopisanie. Szczygieł rozsmakował się w
sprawach czeskich, Morawiecki i Wilk starają się pojąć rosyjską „głubinkę”, a
codzienność mieszkańców Islandii fabularnie przedstawił Hubert
Klimko-Dobrzaniecki w Domu Róży. Krýsuvíku (2006). Gdybym dodał jeszcze
powieść Schwedenkräuter Z. Kruszyńskiego (1995), Biegunów O.
Tokarczuk (2007), niektóre opowiadania M. Witkowskiego, Przebierz się
za Niemkę Jolanty Wiechy (2007) lub Obrazki z Czech Jolanty Piątek
(2010), mógłbym pomieszać nie tylko gatunki prozy, ale także nieumyślnie
zakwestionować różnice problemowe i artystyczne tych utworów. Narracje o
rzeczywistości innej niż polska, które pod względem literackim mają niewiele
wspólnego, łączy idea spotkania z obcością, dającą miarodajne, chociaż
zaskakujące pojęcie o tym, co uważamy za normalne i swojskie – odpowiedzialnie
mogę powiedzieć tyle.
Czy literatura pomaga
rozpoznać inność, zrozumieć naszość? Nawet znakomitym pisarzom to nie zawsze
się udaje. Heterotopia – gra wymyślona przez Tokarczuk – oznacza miejsce,
niekoniecznie położone gdzie indziej, ale „inne niż to, które znamy”. Autorka
szkicu Jak wymyślić Heterotopię. Gra towarzyska („Krytyka Polityczna”
2009/19) nie pyta, czy w informacyjnej, globalnej wiosce są jeszcze takie
miejsca, lecz czy nadal chcemy i potrafimy je sobie wyobrażać, tworzyć światy
nieoczywiste a sensowne. Gotowe dzieła, niestety, często rozmijają się z
literackim pomysłem. Świat w mitograficznych powieściach Olgi Tokarczuk, Prawieku
i innych czasach (1996) oraz Annie In w
grobowcach świata (2006), jest
jednak kompromisem między heterotopią a sensem już czytelnikowi znanym.
Realizm z problemami
Niektóre opowiadania i
powieści Olgi Tokarczuk, Jerzego Łukosza, Krzysztofa Rudowskiego, Zbigniewa
Kruszyńskiego, Karola Maliszewskiego, Jacka Bieruta, Michała Witkowskiego i
Joanny Bator można czytać jako realistyczną prozę o tematyce społecznej,
politycznej, obyczajowej lub egzystencjalnej. Gdy mówię „realizm”, mam na myśli
nie tylko fabularne czy psychologiczne prawdopodobieństwo tekstu, lecz także
poznawczy stosunek pisarza do rzeczywistości, literacką interpretację problemów
zbiorowych lub doświadczeń jednostki. Nie trzymam się mimetycznej definicji
realizmu, przeciwnie – za najbardziej realistyczne uważam narracje, które nie
przedstawiają świata po prostu, lecz są ciekawą propozycją jego rozumienia. Nie
stwierdzam też sprzeczności między realizmem powieści lub opowiadań a ich
estetyczną lekturą. Czytelnik tekstowej rzeczywistości może uzmysłowić sobie
jej artystyczne przetworzenie, zauważyć w prozie literaturę, gdy dostrzeże
związek, oczywiście niebanalny, między światem doświadczanym a jego narracyjnym
modelem. Realizmem w tym znaczeniu nie jest literatura przedstawieniowa,
realizm w pojęciu potocznym, lecz tylko proza, która rozpoznawalne
przedstawienia rzeczywistości denaturalizuje lub wykorzystuje subwersywnie.
Nie każdy z omawianych w tym
miejscu tekstów jest prozą artystycznie znakomitą, każdy natomiast jest przykładem
opanowania prozatorskiego warsztatu. Kompozycyjnie i fabularnie udana jest Piaskowa
Góra (2009), druga powieść Joanny Bator. Skrupulatny historyk literatury
powinien przypomnieć, że to trzecia po 1945 roku – nie licząc epizodycznego
wątku Panny Nikt – epicka opowieść o wałbrzyskich górnikach. Najpierw
była socrealistyczna trylogia Niny Rydzewskiej Ludzie z węgla,
opublikowana w latach 1950-53, następnie Victoria Gustawa Morcinka z
1959 roku. Środowisko robotnicze jest wdzięcznym tematem dla prozaika o
aspiracjach społecznych i zacięciu dokumentalnym, niestety, nadużytym
propagandowo w latach międzywojennych i okresie stalinowskim. Bator znakomicie
wywiązuje się z realistycznych zobowiązań gatunku, unikając topornej ideologii,
a opisy górniczego folkloru należą do najlepszych w powieści. Piaskowa Góra
jest poza tym diagnozą, politycznie raczej wyważoną, powojennych stereotypów
narodowych, socjalnych i obyczajowych, rozpisanych fabularnie na
kilkupokoleniową sagę rodzinną. Bator nie podważa dyskursywnie oficjalnej
narracji polskiej historii drugiej połowy XX wieku, lecz dopisuje do niej
opowieści, które komplikują obraz życia w tamtym czasie. Autorka nie proponuje
antagonistycznego ujęcia przeszłości, uzupełniając raczej zawartość pamięci
zbiorowej o doświadczenia drugoplanowe, prozaiczne. Fabularną kontynuacją Piaskowej
Góry jest powieść Chmurdalia (2010), prezentująca losy
protagonistki, Dominiki Chmury, na szerszym europejskim i światowym tle.
W okolicach Wałbrzycha
zlokalizowana jest także akcja kilku opowieści Karola Maliszewskiego, chociaż
tylko Sajgon (2009) jest prozą środowiskową, a konkretnie – szkolną. W
porównaniu do innych szkolnych powieści z regionu, takich jak Zawsze jakieś
jutro Janiny Wieczerskiej (1965), Do widzenia, wiosno Elżbiety Krzemińskiej
(2004) czy przywoływanej już kilkukrotnie Panny Nikt, narracje
Maliszewskiego są epizodyczne i pretekstowe, metaliterackie i eseistyczne, a
dodatkowo Sajgon jest fabułą zdecydowanie upolitycznioną. Spór o patrona
szkoły w Nowej Rudzie, ekskomunikowanego niemieckiego teologa, można bowiem
odczytać jako dyskusję z polityką historyczną i religijnym obskurantyzmem
pierwszej dekady XXI wieku. Kondycję polskiej szkoły pod kuratelą Giertycha
trudno odnosić do represji epoki Apuchtina, tym niemniej spreparowana przez
Maliszewskiego atmosfera prowincjonalnej instytucji dydaktycznej jest nasycona
ideologią i oportunizmem niemal jak gimnazjum w Klerykowie. Na tym koniec
historycznoliterackich porównań. Sajgon jest narracją rozłożoną na głosy
kilku postaci, które nie tworzą jednoznacznej, integralnej rzeczywistości
przedstawionej. Szkolno-polityczna powieść Maliszewskiego jest raczej lekcją
problemów opowiadania o grupie ludzi niż rządzenia nimi.
Opowiadania i powieści Michała
Witkowskiego można zaliczyć do prozy obyczajowej lub egzystencjalnej, a przy
odrobinie krytycznego tupetu, nawet środowiskowej. Copyright (2001) jest
przewrotną mitologizacją dzieciństwa, Lubiewo (2005) przedstawia
wrocławskich homoseksualistów starej daty, Fototapeta (2006) opowiada o
mentalności przedmieścia i pamięci po socjalizmie, przefiltrowanej przez
kulturę masową, Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej
(2007) jest szyderczą historią polskich dorobkiewiczów, a Margot (2009)
powiastką z życia tirowców i celebrytów. Mam oczywiście świadomość, że
twórczość Witkowskiego opisuję zbyt obcesowo, ale – przypominam – zezwoliłem
sobie na kontrolowaną publicystyczność. Dopowiem więc zaraz, że pisarz nie
poprzestaje na przedstawianiu modnych i barwnych środowisk, ponieważ jego proza
jest pasjonującym starciem dyskursów społecznych, którymi nasycona jest polska
przestrzeń publiczna. Szukając w pisarstwie Witkowskiego realizmu, można dojść
do wniosku, że autentyczną i zapewne jedyną realnością w życiu jego bohaterów
jest socjolekt, który zawładnął ich potrzebami i wyobraźnią. Autor Lubiewa
jawnie sięga po tradycję literatury homoerotycznej, którą reprezentują cytowani
w jego prozie Tadeusz Breza i Miron Białoszewski. Niewyrażalność
homoerotycznego doświadczenia w ich narracjach, czy raczej jego artystyczne
przetworzenie w kryptotekst, zderza się w powieści Witkowskiego z nieopanowaną
gadatliwością dzisiejszych ciot i emancypacyjną otwartością „gejów z klasy
średniej”, a miarą demokratyzacji społeczeństwa pozostaje nadal dostępność do
słowa publicznego, którego oszczędnie udziela się obcym lub innym. Krytyczny
potencjał narracji homoerotycznej zauważył też Michał Zygmunt, autor powieści
politycznych New Romantic (2007) i Lata walk ulicznych (2010).
Miłosne przypadki i dialogi protagonistów jego prozy sprawiają, że ich
martyrologiczno-patriotyczna tożsamość okazuje się przegadanym pustosłowiem. A
jeżeli ich, to i nasza.
Niepospolitość kompozycyjną i
realizm udało się pogodzić autorowi powieści PiT (2007). Między fabułą
sensacyjną a obyczajową Jacek Bierut umieścił narrację o egzystencjalnych
problemach dojrzałego mężczyzny – zwyczajnego (prawie) faceta w wieku średnim –
albo odwrotnie: fabularne tropy podporządkował narracyjnej grze z odbiorcą,
której stawką jest zgłębienie psychologii głównych postaci, lecz również
zrozumienie sensu powieści, czyli związku narracji i stworzonego w niej świata.
Tekst między okładkami książki Bieruta jest powieścią realistyczną, ale jest
też sprawdzianem jej możliwości, eksperymentem z fabularnymi przyzwyczajeniami
czytelnika i jego koncentracją na lekturze. Złożenie powieściowej
rzeczywistości w całość, chociaż sprawia satysfakcję, nie rozwiązuje problemu
tej narracji. Czytelnik po wszystkim zostaje z niczym, ot, misterną plecionką
scenek, prawie niczym, zostaje przecież z myślą, że świat przeżywany jest serią
epizodów – erotycznych w najlepszym, a kryminalnych w najgorszym razie – którą
można opowiadać, tasować w nieskończoność, ale która niczego nie wyjaśnia,
niczego w życiu nie usprawiedliwia.
Niemal każdy z autorów, których
nazwiska wymieniłem, opublikował też utwory uniwersalne, pozbawione
geograficznego lub społecznego umiejscowienia, oraz takie, które fabularnie są
zlokalizowane poza naszym regionem. Literackie odwzorowanie lokalnego otoczenia
lub doświadczenia nie przesądza o realizmie ich prozy, niczego nie gwarantuje.
Klasyczny realizm zakładał typowość i prawdopodobieństwo prezentowanego świata,
a nie odniesienie do pozatekstowej, konkretnej rzeczywistości. To dopiero
warunek konieczny realizmu z problemami. Na pewno spełniają go opublikowane w
ostatnich latach powieści Mirosława Olędzkiego, Jarosława Kolasińskiego, Olgi
Jaworskiej czy Andrzeja Krajewskiego. Kruszyński, Bierut i Łukosz podnoszą
poprzeczkę o stopień wyżej. Gdy związek między światem opowiedzianym w ich
prozie a realnym, przeżywanym przez czytelnika, jest w tekście podstawowym
problemem, problemem – podkreślam – poznawczym lub artystycznym, dopiero
wówczas można mówić o spełnieniu warunku wystarczającego.
Mówiąc prozą
Na zakończenie dodam, podobnie
jak nauczyciel pewnego mieszczanina, że poza wierszem mówimy prozą. Mówimy? My?
Kolejnych wątpliwości proponuję szukać w prozie Tadeusza Różewicza, Jerzego
Łukosza, Lidii Amejko, Adama Poprawy i Agnieszki Kłos. Narracyjny dorobek
Różewicza powiększył się ostatnio o parodystyczny tom Kup kota w worku
(2008) i Margines, ale... (2010), złożony z felietonów, listów i
warsztatowych notatek; Łukosz wydał Lenorę (2004), groteskową wersję
romantycznego mitu; Amejko pozostaje autorką dwóch zbiorów prozy konceptualno-metafizycznej,
Głośnie historie (2003) i Żywoty świętych osiedlowych (2007);
natomiast Poprawa ogłosił tom małych narracji, Walce wolne, walce szybkie
(2009). O prozie Różewicza, Łukosza i Amejko pisałem gdzie indziej, ostatnie
zdania tego szkicu poświęcę zatem prozatorskim debiutantom. Niefabularne,
autobiograficzne i metajęzykowe „walce” Adama Poprawy są ironiczną konfrontacją
zwyczajnej egzystencji z namysłem nad stanem kultury i języka. Może jego „walc”
stanie się quasi-gatunkiem ponowoczesnej prozy? Całkowity koszt wszystkiego
Agnieszki Kłos, najmłodszej w tym gronie pisarzy, to zbiór nowelek w poetyce
groteski i snu, podważających schematy potocznego mniemania na temat polskości,
seksualności czy historii. Narracje tych autorów, przecież niepodobne do
siebie, mają przynajmniej jedną cechę wspólną. Mimo różnic ideowych i
stylistycznych, chyba wszystkie są sprawdzianem dzisiejszej polszczyzny,
komunikacyjnych pojęć i sytuacji, politycznego lub filozoficznego słownika,
którym mówimy publicznie i prywatnie. Mówimy? My? Najważniejsze dla
pojedynczego człowieka symbole, wspomnienia i uczucia – przekazywane w mowie
zbiorowej – zbyt łatwo przyjmują formy pluralis i generalis.
Czytając różne teksty po polsku, podejrzewam, że literacka proza, oczywiście
nie każda, jest dzisiaj jedynym miejscem, gdzie mowa niewiązana odzyskuje
liczbę pojedynczą, a spowszedniałe znaczenia stają się osobiste i konkretne.
Wojciech Browarny, 2010
[w:]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz